Hades

Hades
Urodziłem się w roku 2356 przy Esdoornlaan w Winschoten. Mam starszego brata i starszą siostrę. W wieku czterech lat idę do KC Beukenlijn, tuż przy moim domu. W wieku pięciu lat mój brat emigruje na Tagalog. Tagalog to planeta krążąca wokół Syriusza A, białej gwiazdy ciągu głównego, silniejszej od naszego Słońca. Mój brat głaska mnie po głowie i żegna się. To ostatni raz, kiedy widziałem go przy życiu. W wieku dwunastu lat zaczynam naukę w Dollard College. Po pierwszych dwóch latach trafiam na przygotowawcze nauczanie naukowe. Gdy mam siedemnaście lat, moja siostra emigruje wraz z mężem na Key Largo. Key Largo krąży wokół Iota Cancri A, żółtego olbrzyma, wraz z Iota Cancri B, białym karłem, który na niebie Key Largo stoi jak jasny księżyc. Zostaję sam z rodzicami. Winschoten leży tuż za trzydziestometrowym wałem, który chroni je przed podniesionym poziomem mórz. W wieku osiemnastu lat wyjeżdżam na studia na stołeczny uniwersytet w Maastricht. Sześć lat później zdobywam tytuł magistra prawa europejskiego. Potem robię trzyletni licencjat z kierowania policją. W wieku dwudziestu siedmiu lat zaczynam pracować dla policji w stolicy naszego kraju, Maastricht. W tym czasie mam romans z detektywem z policji w Sittard. Lubimy się i regularnie uprawiamy seks. W wieku dwudziestu dziewięciu lat pytam ją, czy pojedzie ze mną do Hadesu. Odmawia. Ale ja jadę.
Przybywam na Schiphol, port kosmiczny Amsterdamu, miasto o trzech milionach mieszkańców. Zostałem mianowany na stanowisko inspektora i mam dowodzić małym zespołem, który prowadzi dochodzenia w sprawie podejrzanych zgonów, głównie popełnianych w czerwonej strefie miasta. Na lotnisku znajduję służbowy rower, który odblokowuję moją policyjną kartą; rower sam dopasowuje się do mojego wzrostu, wsiadam i jadę do głównego posterunku policji przy Elandsgracht. Wchodzę do nowoczesnego budynku biurowego i zgłaszam się przy recepcji. Funkcjonariusz wita mnie i pyta, w czym może pomóc.
Mówię mu, kim jestem i po co przybyłem.
„Szóste piętro, inspektorze — jak pan wyjdzie z windy, proszę skręcić w lewo, to trzecie drzwi po prawej.”
„Dziękuję, funkcjonariuszu.”
Idę do mojego biura i zapoznaję się z sześcioma nowymi kolegami. Ledwie zakończyliśmy zapoznawanie się, gdy wpłynęło zgłoszenie o podejrzanym zgonie.
„Czy pan pójdzie z nami, inspektorze?” pyta mój śledczy.
Wsiadamy do windy i zjeżdżamy na dół; on idzie do rowerowni, a ja w stronę miejsca, gdzie stoi mój rower. To całkiem fajny rower i spersonalizuję go na mój prywatny. Spotykamy się z przodu budynku. „Musimy jechać na Foppingadreef w Bijlmer,” mówi do mnie mój śledczy. Około dwadzieścia minut na naszych policyjnych fatbike’ach.
Przyjeżdżamy i zostajemy powitani przez sąsiadkę, która z zapłakanymi oczami zabiera nas na szóste piętro bloku mieszkalnego.
Wchodzimy na miejsce zbrodni.
„Jak to się stało, że mogła pani wejść do środka?” — pytam ją.
„Znamy się od dawna i wymieniłyśmy się kluczami. Po prostu na wszelki wypadek, gdyby ktoś z nas kiedyś przypadkowo się zatrzasnął.”
„Ach tak, oczywiście, ale dlaczego pani teraz weszła do środka?”
„Umówiłyśmy się na kawę, zadzwoniłam, ale nikt nie otworzył, takie dziwne.”
„A kiedy zdecydowała się pani wejść do środka, co pani zastała?”
„Dokładnie tak, jak je pani teraz widzi — niczego nie dotykałam.”
„Ale czy w ogóle pani nie sprawdziła, czy jeszcze żyją?”
„Nie oddychały, były martwe.”
Ona musi teraz płakać.
To zagadkowa scena, para spleciona w objęciach. On z błogą miną, ona z pożądliwym spojrzeniem w oczach. Nigdzie śladów przemocy. Brak śladów włamania. Nic, co wskazywałoby na przestępstwo. A jednak ci dwaj młodzi ludzie nie żyją. Dlaczego?
Zakładam rękawiczki i odsłaniam kołdrę. Penis mężczyzny jest wsunięty w jej cipkę. Mężczyzna musiał mieć orgazm, bo jego nasienie zwilżyło kołdrę. Nie wyschło jeszcze, więc zbrodnia musiała mieć miejsce niedawno.
Kryminalistyczny zespół techniczny ustali dokładną przyczynę i czas zgonu, gdy tylko przyjadą.
Dla nas nie ma tu już nic do zobaczenia i wychodzimy.
Wracamy rowerami po szerokich amsterdamskich alejach. Nie ma tu kanałów, ale jeśli chcesz, możesz uznać pięćdziesięciometrowe pasy zieleni, które się przecinają, za zielone kanały. Jedziemy po krętych ścieżkach rowerowych po obu stronach chodnika. Wracamy do głównego komisariatu. Stawiam swój rower obok roweru mojego kolegi z dochodzenia. Potem bierzemy windę na szóste piętro i wracamy do mojego biura.
„Czy ma pan już gdzie mieszkać, inspektorze?” — pyta mój kolega z dochodzenia.
„Tak, mieszkanie przy Lijnbaansgracht.”
„Ładnie, inspektorze, to można iść pieszo do pracy, jest tu za rogiem.”
„Ładnie.”
„Na pana miejscu poszedłbym do nowego domu i jakoś to urządził. Przyjdzie pan dziś wieczorem do kawiarni De Twee Zwaantjes przy Prinsengracht?”
„Co tam się dzieje, komisarzu?”
„W każdy piątek wieczorem nasze zespół się tam spotyka, inspektorze, a pan jest teraz jednym z nas, więc spodziewamy się pana.”
„Dobrze, komisarzu, zrobimy z tego zasadę, to dobre dla integracji zespołu.”
Idę w stronę Lijnbaansgracht. Moja policyjna plakietka daje mi dostęp do kompleksu. Windą jadę na siódme piętro. Mieszkanie numer 72. Moim policyjnym tagiem odblokowuję drzwi wejściowe do mieszkania.
Mieszkanie jest w pełni umeblowane. Ciężkie, aksamitne zasłony zasłaniają zawsze świecące słońce 88 Cygni A, by umożliwić ludzki wzorzec dnia i nocy. Moje mieszkanie znajduje się jednak głęboko w czerwonej strefie. Strefie oświetlanej przez 88 Cygni B, czerwonego karła, który rozlewa swoje czerwone światło nad miastem. Dzięki temu czerwonego karła Hades zawdzięcza swoją nazwę. Hades krąży wokół 88 Cygni A, ale sam nie obraca się wokół własnej osi. W rezultacie jedna strona planety jest zawsze cały czas zwrócona ku gwieździe, o ile w ogóle można mówić o dniach przyzwyczajonych do jasnej, żółtej gwiazdy. Słońce pali bezlitośnie nad planetą i czyni życie niemożliwym. Czerwony karzeł obraca się synchronicznie z Hadesem w jego powolnym obiegu wokół gwiazdy, przez co druga strona Hadesu jest trwale oświetlona upiornym, czerwonym światłem tego karła. Chłodne równiny planety przywodzą na myśl greckiego boga śmierci i podziemi, Hadesa. Wokół umownej równika planety rozciąga się wąski pas ziemi, który jest zdatny do zamieszkania. Na Hadesie nie ma mórz, są za to duże jeziora wypełnione czerwonymi wodami. Na Hadesie padają też czerwone krople deszczu. Woda jest zdatna do picia, ale trzeba się przyzwyczaić, gdy po raz pierwszy zobaczy się ją płynącą z kranu. Kawa nabiera trochę innego koloru i smaku. Ma to jednak coś w sobie. Smakuje nawet znakomicie, gdy po raz pierwszy nalewam sobie filiżankę. W środku salonu stoi około pięćdziesięciu pudełek przeprowadzkowych z moimi prywatnymi rzeczami. Przede wszystkim ubrania i książki.
W moim salonie stoją przepiękne antyczne regały na książki. Zanim opuściłem Ziemię, posortowałem moje książki alfabetycznie i zapakowałem je do ponumerowanych pudeł. Większość popołudnia zajęło mi wkładanie ich do tych regałów. Kiedy skończyłem, pokój już miał w sobie coś osobistego. Teraz idę z pozostałymi pudełkami z ubraniami do mojej sypialni.
W sypialni dominuje piękne, niskie i szerokie łóżko z przepiękną pościelą. Obok łóżka stoi szafa z dużym, sięgającym do podłogi lustrem. Naprzeciwko łóżka na ścianie wisi olbrzymi, 120-calowy płaski telewizor.
Wkładam ubrania do szafy, a potem włączam telewizor.
Od razu pojawia się kanał pornograficzny. Kobieta o olbrzymich piersiach jest pieprzona przez cały oddział umięśnionych mężczyzn. Podniecające, co prawda, ale teraz nie. Przeskakuję na kanał informacyjny.
Reporter relacjonuje tajemnicze zdarzenie śmiertelne i ubolewa nad opieszałością policji. W końcu to już kolejny podejrzany przypadek śmierci w mieście, a policja wciąż nie rozwiązała sprawy.
Wyłączam telewizor. Sprawdzam zegarek — jest wpół do siódmej. Wychodzę z mieszkania, zamykam drzwi za sobą i kieruję się do Café de Twee Zwaantjes przy Prinsengracht. Podchodzę do siedziby i odbieram mój rower.
Przybywam o pięć do siódmej, wchodzę do środka. Moi koledzy jeszcze nie dotarli, więc zamawiam coś do jedzenia i siadam przy stole, przy którym zwykle zasiada nasz zespół.
Dwa krokiety mięsne, frytki z majonezem i biała fasola w sosie pomidorowym zostają mi podane. Niezbyt zdrowe, ale na tę jedną okazję całkiem smaczne. Gdy jem, moi koledzy siadają koło mnie jeden po drugim. Milczą, siedzą przy mnie, aż zjem.
„I panie i panowie, co chcecie do picia?”
„Czerwony diabełek!” — krzyczy jeden z moich detektywów. Ma to aprobatę pozostałych, więc zamawiam dla nas siedem czerwonych diabełków.
Kiedy piwo zostaje przyniesione i postawione przed moimi kolegami, zabieram głos.
„Słuchajcie, jesteśmy współpracownikami i, jeśli wszystko dobrze, też przyjaciółmi, dlatego uważam spotykanie się w tym pubie za ważne — to tworzy więź. Uważam też, że ważne jest, by zwracać się do siebie po imieniu; są stopnie i hierarchie, ale jeśli nie są istotne, chcę je zostawić w tyle. Nazywam się Frans Venema i byłoby mi miło, gdybyście teraz się przedstawili i opowiedzieli coś o sobie.”
Sześciu moich kolegów przedstawia się po kolei i od tej pory zwracamy się do siebie po imieniu.
„Gert, widziałem w wiadomościach, że sprawa z dzisiejszego poranka jest częścią długiej serii.”
„Tak, Frans, na pewno było już z dziesięć podobnych przypadków. Wszystkie w ten sam sposób. To zupełna zagadka, jak do nich dochodzi, i jak dotąd nie mamy żadnej wskazówki, która mogłaby doprowadzić do rozwiązania sprawy.
Tak, to tak, jakby ofiary za każdym razem odchodziły bardzo szczęśliwe, jakby pragnęły umrzeć” — mówi Mark.
„To są istoty nocy, z mrocznej strony naszej planety, które przychodzą po tych ludzi. Wszystkie przypadki mają zawsze miejsce głęboko w czerwonej strefie.”
„To twoje postrzeganie, Crista,” mówi Mark.
„Nie wierzę w zjawiska nadprzyrodzone, Crista,” mówi Hendrik.
„Tak, ale powinieneś w to uwierzyć, Hendrik.”
„Ach, no daj spokój.”
„Zawsze zaczyna się od bębnienia, potem płacz, błyszczące oczy w czerwonej nocy, drapanie w drzwi i wtedy huk, który sprawia, że drzwi trzeszczą.”
„Och, Crista, co za fantazja.”
„A jednak to prawda, Hendrik!” woła Ellen.
„Nie ma tu nic nadprzyrodzonego, to po prostu morderstwo; fakt, że błądzimy w ciemnościach co do tego, jak to przebiega, niczego tu nie zmienia. Tu po prostu działa sprytny, bezwzględny seryjny morderca i na tym powinniśmy się skupić, Ellen.”
Pozwalam moim współpracownikom zabrać głos i poznaję ich. Wyraźnie widać różnicę zdań między paniami a panami.
„Może tak, panowie, ale są też ocaleni — pary, które przeżyły zamach na swoje życie. Jest co najmniej osiem par, które mogą to opowiedzieć i wszystkie mówią to samo,” mówi Ellen.
„Dlaczego więc ich nie wezwiesz na przesłuchanie?”
„Bo mamy to tylko z drugiej ręki, Mark, nie możemy tych par znaleźć.”
„Bo ich tam wcale nie ma, dziewczyno.”
„A głęboko w czerwonej strefie, tam gdzie robi się już nieco cieplej, masz burdel Hansa i Annemieke. Oni przeżyli.”
„To jest to, co oni twierdzą, Ellen, jestem policjantem i nie wierzę we wszystko, co ludzie mówią.”
Uważam, że to interesujący wieczór, widzieć moich współpracowników tak dyskutujących; nim się zorientuję, jest wpół do dwunastej.
„Chłopaki i dziewczyny, nie wiem, co robicie, ale idę do domu, to był długi dzień i chcę iść spać.”
Moi koledzy potakują.
Wstaję i wychodzę, wsiadam na rower i jadę w promiennym świetle 88 Cygni A do domu.
Zasłaniam grube aksamitne zasłony w sypialni, rozbieram się, rzucam się na łóżko i zapadam w sen jak kamień.
Bębny rozbrzmiewają w mojej głowie.
Widzę kobietę w mojej głowie.
Ona jest oszałamiająco piękna, nigdy wcześniej nie widziałem tak pięknej kobiety.
Pełna wdzięku, jaką jest, podchodzi do mnie.
Jej długie, kruczoczarne włosy pieści(ą) moją skórę. Wywołuje we mnie mrowiące uczucie rozkoszy.
Podchodzi tak blisko, że mogę wchłonąć jej słodki zapach.
Potem mnie całuje i wtedy czuję słodki smak jej bordowej szminki.
Gładzi moją skórę i kurczę się z rozkoszy.
Płacz, skomlenie, które rozlega się nad czerwonymi równinami, dociera do moich uszu. Złośliwe stworzenia polujące po czerwonej równinie.
Siada na mnie i wzdycha, jej słodki zapach wdziera się do mojego nosa.
Drapanie w moje drzwi. Dyszenie złowrogiego stworzenia przy moich drzwiach.
Znowu widzę jej wspaniałe piękno, jej ładną twarz z pełnymi ustami, jej delikatny nosek, jej piękne brązowe oczy z kruczoczarnymi rzęsami, jej wąską talię, szerokie biodra, jej miękkie duże piersi, jej twarde sutki i na dokładkę jej piękne długie kruczoczarne włosy.
Czuję ją przy swoim ciele, mój penis jest twardy. Ogarnia mnie pożądanie, chcę jej.
Wtedy następuje głośne trzeszczące uderzenie w moje drzwi.
Budze się przestraszony i rozglądam się.
Nic.
Jest dziesięć po piątej, za późno, żeby znowu zasnąć. Biorę prysznic, jem śniadanie i o dziesiątej przed szóstą jadę na rowerze do pracy. Zabieram mocną kawę do biura i zabieram się do roboty.
O wpół do siódmej wchodzi Mark.
„Dzień dobry, Frans, myślałem, że zawsze byłem pierwszy, ale już nie.”
„Wiesz, Mark, chcę iść do tego burdelu, chcę porozmawiać z Hansem i Annemieke.”
„Czyli wierzysz temu, co mówią nasze dziewczyny?”
„Nie wiem, w co wierzyć, ale coś jest nie tak z tą sprawą, nie wierzę, żeby to był seryjny morderca. Nawet się zastanawiam, czy w ogóle mamy do czynienia z przestępstwem.”
„To trzy tysiące kilometrów w głąb czerwonej strefy. Potrzebujemy samochodu terenowego, dróg prawie nie ma i będziemy musieli jechać według stopni szerokości i długości geograficznej. Potrzebujemy auta z dobrze działającym ogrzewaniem przeciwko przenikliwemu zimnu, które nas czeka.”
„Możesz to załatwić, Mark?”
„Jesteś pewien, że chcesz tam pojechać?”
„Tak.”
„Dobrze, to ja to załatwię.”
„Masz ciepłe ubrania i porządne buty, Frans?”
„Będę musiał to załatwić, Mark.”
„Zrób to od razu, Frans, dziś wieczorem już wyruszamy.”
„Jak długo będzie trwała jazda?”
„Raczej nie przekroczymy pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, myślę, że to potrwa między sześćdziesięcioma a siedemdziesięcioma godzinami. We wtorek wieczorem powinniśmy być na miejscu. W przyszłą sobotę możemy tu znowu wrócić.”
„Dobrze, Mark, to idę teraz kupić ubrania.”
Wjeżdżamy na czerwoną równinę Toyotą Land Cruiser. Akumulatory są w pełni naładowane i wystarczą na dwadzieścia tysięcy kilometrów. Mark uczy mnie, jak nawigować. Zmieniamy się co sześć godzin, żeby każdy mógł spać sześć godzin.
Za każdym razem, gdy zamykam oczy, żeby zasnąć, ona tam jest. W całym swoim bezlitosnym pięknie i codziennie przychodzi o kawałek bliżej. Czuję ją, czuję jej zapach i smak. Robię się przez to niespokojny i napalony. Mark to zauważa.
„Co się dzieje, Frans?”
„W mojej głowie jest kobieta, Mark, jest taka piękna i taka bliska.”
„No nie, naprawdę dałeś się teraz pochłonąć tą sprawą?”
„Nie wiem, Mark, wczoraj też była przy mnie, kiedy leżałem w łóżku i było dokładnie tak, jak opisała to Crista.”
'Wyobraź sobie to sobie, Frans. Nie daj się ponieść gadkom Cristy.'
Milczę.
'To jest to, co ta planeta robi z ludźmi, Frans. Nie przejmuj się tym i bądź racjonalny. Ten mistyczny gadanie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.'
Milczę i zamartwiam się.
We wtorek późnym popołudniem docieramy do burdelu.
Burdel wygląda jak średniowieczny zamek, ma fosę ze zwodzonym mostem i bardzo grube mury.
Hans wpuszcza nas do środka, jest tu przyjemnie ciepło.
'Mamy ogrzewanie geotermalne,' mówi Hans do nas.
'Pójdziecie z nami do jadalni? Pewnie jesteście głodni?'
Rzeczywiście, jesteśmy.
Siadamy przy długim stole. Annemieke podchodzi z dużym garnkiem gulaszu i nakłada nam pełne talerze.
'Może do tego mały czerwony diabełek, chłopaki?'
'Tak, chętnie.'
Annemieke przynosi cztery buteleczki i daje mi otwieracz do butelek.
Do naszego stolika siada zakochana para. Są zajęci sobą, całują się, przytulają i mówią do siebie czułe słówka, niemal nie zwracają uwagi na otoczenie.
„No więc, panowie, co was tu sprowadza?” — pyta Annemieke.
„Pozwólcie, że się przedstawię, jestem Frans Venema i jestem inspektorem policji. Kieruję wydziałem, który prowadzi śledztwo w sprawie całej serii tajemniczych zgonów w mieście Amsterdam.”
„A więc przyszedłeś z nami rozmawiać, ponieważ jesteśmy ocalałymi?”
„Tak, dokładnie, dobrze zgadliście.”
„Ale my nie jesteśmy ocalałymi, Frans, możemy być pechowcami, ale ocalałymi — nie.”
„Ale jednak przeżyliście próbę zamachu na wasze życie?”
„Wcale nie popełniono wobec nas żadnego zamachu.”
„Ale przecież jeszcze żyjecie, co się stało?”
„Nic się nie stało, właśnie o to chodzi.”
„No dobrze, Annemieke, to mi też niewiele pomaga.”
„Przepraszam, Frans, i czy z tego powodu siedziałeś przez trzy dni w tamtym samochodzie?”
„Ale jeśli nic się nie stało, to więc wcale nie jesteście ocalałymi.”
„W zasadzie nie, Frans.”
„Do diabła.”
„Nie przeklinaj, Frans.”
„OK, Annemieke, ale twój gulasz jest naprawdę pyszny.”
„Dziękuję, Frans, czy potrzebujecie pokoju na noc?”
„Tak, dobrze nam zrobi, jeśli raz nie będziemy spać w jadącym samochodzie.”
Annemieke zaprowadza nas do naszych pokoi.
Jestem zmęczony i idę od razu spać.
Chwilę później, właśnie chciałem zgasić światło, wchodzi Mark.
„Więc już leżysz” — mówi i siada na końcu mojego łóżka.
„Annemieke coś przed nami ukrywa, Frans.”
„Więc ty też to zauważyłeś?”
„I co dalej?”
„Cóż, jutro rano przy śniadaniu spróbuję jeszcze raz, Mark.”
„OK, śpij dobrze, Mark.”
Zapadam w głęboki sen.
Stukanie bębnów rozbrzmiewa w mojej świadomości.
Widzę moją zniewalająco piękną nagą dziewczynę biegnącą ku mnie przez półmrokową czerwoną równinę. Jej przepiękne, kruczo czarne włosy powiewają za nią.
Ścigają ją złowrogie istoty — wyjące i skomlące, warczące i syczące — które próbują ją dogonić. Ich błyszczące oczy migoczą w skąpym świetle czerwonego karła.
Ona wchodzi przezeń grube mury zamku do mojego pokoju i wślizguje się pod moją kołdrę. Przytula się do mnie. Jej pełne piersi z twardymi sutkami wcinają się w moją skórę.
Złe, przerażające istoty drapią do moich drzwi.
Bębnienie rozbrzmiewa coraz głośniej i głośniej.
Słyszę, jak za moimi drzwiami dyszą i warczą do siebie.
Moja oślepiająco piękna pani chwyta mój penis i całuje mnie namiętnie w usta. Smakuję ją, czuję ją, czuję odurzający zapach jej słodkiego potu i czuję, jak mój penis nabrzmiewa.
Potem głośne uderzenie w drzwi.
Budzę się przestraszony i od razu siadam w łóżku.
Nic.
Z pokoju obok dochodzą dźwięki dzikiej gry miłosnej.
Sprawdzam mój zegarek, dwadzieścia po drugiej.
Idę z powrotem spać.
Wczesnym rankiem budzę się i czuję się wypoczęty, biorę szybki prysznic i ubieram się. Wychodzę z pokoju, żeby iść na śniadanie.
Drzwi do pokoju moich sąsiadów są otwarte.
Annemieke stoi przy ich łóżku.
— Ona tak — mamrocze smutno.
Annemieke spogląda za siebie: „Odeszli, Frans.”
Wchodzę do pokoju i staję obok niej.
Zakochana para leży spokojnie w ich łóżku.
Patrzę prosto w ich szczęśliwe, ale już nieżywe oczy.
„I ty też, co?”
— Co masz na myśli, Annemieke?
Annemieke kładzie rękę na moim ramieniu.
— Pójdź z nią, Frans — szepcze mi do ucha.
Po śniadaniu płacimy i wsiadamy do Land Cruisera i wyruszamy w naszą długą podróż powrotną do domu.
Przez całą drogę była przy mnie.
Siedzę milcząco obok Marka, który prowadzi.
— Coś z tobą nie tak, Frans, wróć do rzeczywistości, chłopie.
— Ja się tylko martwię, Mark, co ja mam w ogóle napisać w raporcie. Ten przypadek śmierci z dzisiejszego ranka — jak go ująć? Ci dwaj młodzi ludzie byli tacy zakochani, i wyglądali na tak szczęśliwych, kiedy odeszli. Nie ma mowy o przestępstwie. To ta planeta. Coś zabiera ich do lepszego świata. Przecież było widać, jak bardzo byli szczęśliwi. To tak, jakby chętnie chcieli umrzeć.
„Więc idziesz w nadnaturalne, Frans?”
„Tak, do tego wniosku doszedłem, Mark. Ale jeśli to wpiszę do mojego raportu, uznają mnie za wariata.
„To bardzo sprytny seryjny morderca, Frans.”
„Tak, takie podejrzenie mogę wpisać do raportu, wtedy to będzie po prostu przestępstwo numer jedenaście i znowu ani centymetra dalej. Moje przeczucie mówi mi, że to ta planeta. Jeśli jesteś na to podatny, ta planeta zabiera cię do lepszego świata i umierasz bardzo szczęśliwy. Jeśli potrafisz to zaakceptować, sprawa jest rozwiązana. Jestem przekonany, że tego typu przypadki będą się powtarzać i równie przekonany, że nigdy nie będziemy mogli udowodnić tu przestępstwa, po prostu dlatego, że nim nie jest.
„Czyli tak o tym myślisz, Frans?”
„Głęboko w sercu — tak.”
Milcząco jadą do domu.
W sobotę rano przyjeżdżają i wjeżdżają do garażu siedziby.
„Miłego weekendu, Mark.”
„Miłego weekendu, Frans.”
Idę do swojego biura, włączam laptop i zaczynam pisać mój raport. Dla mnie ta sprawa jest zamknięta. Moje wnioski są takie, że nie mamy do czynienia z przestępstwem, lecz z kondycją planety Hades. Moja rada brzmi, żeby osoby podatne nie osiedlały się w czerwonej strefie miasta, a wtedy te pseudo-przestępstwa powinny się zmniejszyć. Prawdopodobnie nikt z kierownictwa nie uwierzy mi. Ale jestem przekonany, że czas udowodni, że mam rację.
W sobotę wieczorem o ósmej wkładam mój raport do teczki i wyłączam laptop. Idę napić się czerwonego piwka w Café de Twee Zwaantjes.
Biorę porządny łyk.
Ktoś mnie szturcha, czuję dwa duże ciężkie piersi przy moich plecach z dwiema twardymi, kłującymi sutkami. Westchnęła, czuję jej słodki zapach. Zaskoczony odwracam się.
Nic.
Wypijam jeszcze jedno piwo i jadę potem do domu.
Jest dziesiąta i jestem zmęczony. Decyduję iść spać. Najpierw biorę gorący prysznic.
Wkrótce zasypiam.
W moim umyśle słyszę złowieszcze bębnienie. Ich kadencja przerażająco rezonuje przez moje łóżko.
Widzę moją ukochaną biegnącą po zmierzchłej równinie skąpanej w słabym, czerwonym świetle.
Jest naga, a jej przepiękne, smołowoczarne włosy powiewają za nią, gdy biegnie w moją stronę.
Jest ścigana przez tłum przerażających istot. Z ich okropnymi, żarzącymi się oczami gonią ją.
Kładzie się na moim łóżku i przyciska swoje wielkie miękkie piersi do mojej klatki piersiowej. Całuje mnie, a ja całuję ją z powrotem. Biorę ją w ramiona i penetruję ją moim sztywnym penisem.
Całuję ją, całuję ją i całuję. A ona odwzajemnia pocałunki.
Pójdź ze mną, Frans, szepcze mi do ucha.
Pójdź ze mną, Frans, pójdź ze mną.
Ciągnie mnie i przez chwilę widzę siebie leżącego w moim łóżku.
Chodź, chodź, chodź…
Drapanie i sapanie złowrogich istot dochodzi zza moich drzwi. Wyjący jęk okropnych stworzeń przenika mój umysł.
Chodź, chodź, chodź…
Głośne uderzenie w drzwi.
Chodź, chodź, chodź…
I wtedy idę z nią — puszczam moje ciało i wznoszę się, za nią.
Spojrzałem na moje ciało, które wypuszcza swój ostatni oddech.
Ale dokąd zmierzam?
Prawa autorskie © Reuel 2025